czwartek, 1 września 2011

ISLANDIA kraina lodowców , wiatru i wulkanów

No i nadszedł ten długo oczekiwany moment ....

Wyjazd do Mekki off roadowej Europejczyków miał się właśnie rozpocząć.

28.07.2011 r.
Ok. południa mieliśmy do odbioru naszą współtowarzyszkę , która nie mając własnego transportu dołożyła nam się do wyjazdu , dzięki czemu nasz budżet został trochę podreperowany.
Dworzec główny w Poznaniu, odbieramy Ankę z pociągu. Małe przemeblowanie w aucie, bo  jak się okazało, musieliśmy zweryfikować bagaż naszej współtowarzyszki, zapakowanej w zwykłe walizki. Jedną walizkę rozpakowaliśmy , rozstawiając jej rzeczy po kabinie dzięki czemu wszystko stało się bardziej ustawne.


Wyruszyliśmy na trasę w kierunku Szczecina. Pierwszy nocleg mieliśmy zaplanowany w marinie nad zalewem szczecińskim. Nasz kolega off roader ma tam zacumowaną łódź motorową i odgrażał się ,że kiedyś nas zabierze na przejażdżkę. Cóż, nie można było nie skorzystać.
Przejechaliśmy ok.. 270 km.



Zatankowaliśmy pod Szczecinem do pełna kanistry z Bioestrem – jeszcze wtedy był dużo tańszy od ropy. W kochanej Unii niestety to paliwo nie jest dla nas przyjazne cenowo.

29.07.2011 r. (piątek)
Dalszy plan to dojazd do Sassnitz na Rugii, stamtąd płyniemy do Szwecji . Lądujemy w Trelleborgu , ale nie bez emocji. Wypłynęliśmy ok. 13.00 i  spędziliśmy ok. 2 godzin na rozmowach ze szwedzkim Polakiem o remontowanych przez niego starych autach i sprzedawanych w Szwecji . Ponoś tam wszyscy mają jobla na tym punkcie i jest na tym niezła przebitka.
Nagle rozbrzmiał alarm. Na środku morza alarm pożarowy. Mówię sobie „ Ja pie..... Pięknie zaczął się ten wyjazd.” .
Okazało się po chwili, po komunikacie kapitana, że mamy pożar w maszynowni. Można sobie wyobrazić jakie myśli człowiekowi przechodzą przez łeb.
Wszyscy zostaliśmy spędzeni na przeciwną stronę niż maszynownia. Gniotąc się w barze musieliśmy ok. godziny czekać na informację ,że pożar został opanowany. Ufff
Ok. 17.00 dopłynęliśmy do Trelleborga
 Po zjechaniu z promu zaczęliśmy poszukiwania kempingu. W końcu dojechaliśmy do Malmo. Tam znajdując  miejsce na nocleg rozbiliśmy się .



Niestety pogoda nas nie rozpieszczała. Deszcz i to nie mały. Nasza współtowarzyszka z Krakowa rozbita w namiociku lekko spłynęła. My z córcią na szczęście spaliśmy w aucie. Mamy tam łóżko na dwie osoby , bardzo wygodne , tylko z niskim dachem, coś jak w alkowie kampera.

30.07.2011 r. (sobota)
Rano wstaliśmy i pojechaliśmy na punkt widokowy przed mostem łączącym Szwecję z Danią porobić fotki.



Wjechaliśmy na most do Kopenhagi (opłata ok. 35 EUR za samochód) .(trasa od mostu do kempingu to ok. 48 km )


W Kopenhadze dojeżdżamy do Campingu Charlottenlund – tam mamy rezerwację na dwie noce.
Będąc w Kopenhadze mamy zaplanowane zwiedzanie miasta. Odwiedziliśmy między innymi eksperymentarium, świetne miejsce dla dzieciaków.



Teraz i w Polsce jest kilka takich punktów, ale dla nas tam było to pierwsze takie doświadczenie, więc wszyscy i starzy i młodsza bawili się równo.



Stare miasto w Kopenhadze to swoisty klimat,



wszechobecne słoniki z różnymi symbolami



zaułki z portowymi akcentami





ale największe wrażenie robiła Christiania.



Miejsce opanowane przez komunę hipisów w latach siedemdziesiątych o ile się nie mylę, z prawem „dżungli” na co dzień.



My trafiliśmy tam w pięknym słońcu na koncert jakiejś grupy latynosko murzyńskiej, grającej muzykę w stylu Jamesa Browna. Połączone ze spożyciem tamtejszego piwka, w obłoku wszechobecnej, sprzedawanej tam na straganach Maryśki, odbieranie tego było wręcz mistycznym  przeżyciem, hehe...



Po Kopenhadze poruszaliśmy się metrem i autobusami. Miasto przyjazne turystom, ale trzeba mieć trochę rozeznania.

01.08.2011 r. (poniedziałek) –
Po wyjeździe z campingu kierujemy się do  Hirtshalls – do przejechania ok. 470 km.
Wieczorem dojeżdżamy do miasta portowego – kontaktujemy się z pozostałymi współuczestnikami wyjazdu na IS..



Wieczorkiem siadamy przy piwku i zaczynamy  rozmowę o szczegółach.

02.08.2011 r. (wtorek) – Godz. 7.00
wyjeżdżamy do portu gotowi do wjazdu na prom – Wampir szefuje ;-) –Dotychczas to ja byłem szefem wycieczki. Teraz to on ma przejąć pałeczkę wodzireja. Jest w końcu  Współorganizatorem z ramienia Firmy ;-) 
W kolejce w przeważającej większości terenówki, także uzbrojone kampery na ciężarówkach, pinzgauery laplandery ale i tradycyjne kamperki...



o godz.  9.00 zostaliśmy zaokrętowani na Norronie, przed nami prawie dwie doby rejsu w kabinie bez okien.



Zażywamy Avika i błogie nyny przez 30 godzin z przerwami na żarełko i odwiedziny w sklepie bezcłowym.



Po drodze mamy przystanek na Wyspach Owczych , niestety nie jest możliwe zejście na ląd, a szkoda.


Bywają rejsy gdzie ten przystanek jest na tyle długi ,że można wypożyczyć skuter i opędzlować trochę kilometrów na wyspie.





03.08.2011 r. - PRZYPŁYWAMY



Przypłynęliśmy ok. 16.30



Zjazd autami do stanowisk odprawy celnej. Tu pierwszy stres, bo na Islandię nie wolno wwozić jedzenia, a my z racji oszczędności zapakowani żarciem po uszy. Pani celniczka odsiewa auta do kontroli.



Większość aut przejeżdża, a nas z Wampirem kierują na pas do kontroli w garażach.


Najgorsze było to oczekiwanie , chyba ze 30 min W końcu nas sprawdzili, popatrzyli w paszporty , kazali otworzyć tylną klapę. Jak celnik zobaczył co tam mamy to podziękował i nas wypuścił zaraz po tym jak piesek obszedł i obwąchał nasze auto. Potem kolej na Wampirowóz. Nastraszyłem go ,że wyrzucili mi wszystkie wędliny, a naprawdę nie zajrzeli nawet do lodówki. Chłop miał stresa. Po kontroli stracił ok. kilogram kabanosów. Wyjeżdżając krzyknął im smacznego i tak zaczęliśmy eksplorację wyspy.  Później stwierdziliśmy ,że nas odsiali chyba z tego powodu ,że mieliśmy trójbarwne naklejki z Christianii z liściem Maryśki w godle ;-)
Od razu po odjechaniu od promu podjechaliśmy do marketu zrobić zapasy wody i pieczywa. Szału nie ma , sklepy trochę jak u nas 20 lat temu.
Islandia przywitała nas mgłą i kiepską pogodą.



Z portu od razu wjeżdża się w góry by przejechać na ich drugą stronę i zjechać w dolinę. Po wdrapaniu się we mgle ujrzeliśmy efekt Islandzkiego klimatu.



Na samej górze piękne słońce. Trochę wiatru, ale to była i tak nieoczekiwana przez nas aura. Koledzy, którzy byli tu przed nami mieli non stop deszcz. A tu taka niespodzianka.
Wlot na stację Shella , baki do pełna i ruszamy na podbój wyspy.




Okazało się ,że po zjeździe z promu mamy na tyle dużo czasu, że jesteśmy w stanie podjechać do wulkanu Askja. Będzie to nasz pierwszy cel do zaliczenia. Wielki nieczynny wulkan z zalanym w środku okiem jeziora. Ruszamy więc w drogę.



Po kilku kilometrach zjeżdżamy z asfaltu na drogę szutrową , zatrzymujemy się by pozapinać sprzęgiełka i pędzimy polami wśród zieleni, mijając jedynie owce i raz po raz jakieś maszyny rolnicze wyglądające jak porzucone.


W zasadzie krajobraz jest dość monotonny, ale to najmniej spektakularna część wyspy.



Trasa w końcu zaczyna być bardziej off roadowa.



Szutry zamieniają się w bardziej kamienistą trasę i przy ostrzejszej jeździe należy uważać na skały wulkaniczne mogące rozciąć oponę.



Mijamy po drodze grupy z innych krajów. Głównie Włosi.



Pozdrowienia , trąbionko , ochlapanie wodą i pędzimy dalej w kierunku jeziora i wulkanu.


Co tu opisywać.



Islandia to takie, miejsce gdzie brakuje słów by zgrabnie opisać otaczający krajobraz



Dlatego jest takim celem, do którego ludzie poszukujący pięknych i nietuzinkowych wrażeń optycznych, tak ciągną.

Po jakichś 20 kilometrach Wampir zatrzymuje karawanę i okazuje się, że ma kłopot z układem hamulcowym.



Próbujemy naprawić wyciek z rurki hamulcowej. Udaje się na tyle by kontynuować jazdę.



Przy wulkanie jest parking.



Zostawiamy auta i idziemy w jego kierunku, by wejść do krateru.



Spacer po jego szczycie nam wystarcza.




Pierwsze spacerki w środku lata po śniegu.




Kilku narwańców w stroju Adama kąpie się w leczniczej ponoć wodzie wulkanu.


Wszędzie w powietrzu czuć opary siarki. Byliśmy na to przygotowani. Po powrocie do aut jemy posiłek, wsiadamy i pędzimy w kierunku wodospadów m.in. Detifoss. Po drodze zaczynają się pierwsze większe brody i znaki informujące, że trasa tylko dla pojazdów 4x4. Najbliższe stacje też nie są w zasięgu wzroku ;-)


Docieramy tam ok. 23.00


Jest na tyle jasno ,że robimy sobie mały spacer robiąc średnio udane fotki.


Później jedziemy w kierunku  naszego noclegu.
Noclegi na Islandii to głównie hostele. Niektóre lepsze, inne gorsze niż za komuny u nas. Generalnie off roadowcy planują spanie w autach lub namiotach, ale jadąc grupą z dziećmi i kilkoma paniami zdecydowaliśmy o takiej formie noclegów. Niestety nie wszędzie miała być dostateczna ilość miejsc do spania, więc my z córką byliśmy przygotowani na spanie w samochodzie. Pierwszy nocleg był w niewielkim domu w Kopaskerze, który normalnie pełnił funkcję mieszkalną dla właściciela, a w okresie letnim wynajmowany jest jak pokoje hotelowe. Właściciel przenosił się wówczas do domku obok.

Rano jemy śniadanko. Wampir wyjechał na poszukiwanie jakiegoś warsztatu. Okazało się ,że znalazł takowy i pomogli bardzo fachowo okiełznać usterkę. Co jak co , ale mechaników to muszą tam mieć kumatych. 10 miesięcy w roku panują tam bardzo trudne warunki , a jedyną formą skutecznej komunikacji w małych miejscowościach są auta terenowe. Nissan Patrol to najczęstszy widywany przez nas pojazd, poza nowymi Suzukami Grand Vitara z wypożyczalni.
Po załatwieniu sprawunków wyruszyliśmy w dalszą drogę . Tym razem oglądamy ten sam wodospad ale od drugiej strony.



Nasza trasa biegnie zachodnią stroną Jokuelsa Fiolum, przejeżdżamy obok pól gejzerków i ujść potoków pełnych siarki w  Hverir. Tak niedaleko są pola industrialne do odzysku ciepła - ciepłownie.



Pola siarkowe, wykorzystywane do odzysku energi to niesamowita magia kolorów. Zdjęcia nie są w stanie opisać tego. Zapach natomiast jest co najmniej przywodzący wspomnienie imprezki w barze Skoda z dużą ilością spożytych jaj i dzień następny w WC ;-).




Przejeżdżamy obok Jeziora Myvatn - "jezioro much", kolory ziemi, skał, flory są NIESAMOWITE !


mijamy pola lawy Dimmuborgir.



Oglądamy cudowny Godafoss.




Kto widział wodospady na Islandii to trudno jest mu się zachwycić innymi europejskimi wodospadami. Są przepotężne i w dużej ilości. Człowiek staje się przy nich taki mały i rozumie dopiero tutaj, jak mało znaczy dla takiego ogromu wody.

Po południu docieramy do noclegowni w Draflastadir i dla chętnych jest wyjazd na kuter w Husaviku by zobaczyć wieloryby.





No niestety , nie powiem ,żebym dobrze wspominał ten wypływ w pełnym tego słowa znaczeniu. Po dwugodzinnym rejsie miałem wrażenie ,że moje jelito grube chce wyskoczyć mi przez usta. Jeszcze przez dwa dni po tym leczyłem zgagę i obolały przełyk. Wieloryby co prawda widzieliśmy , ale niestety nie było maskonurów, które jedynie latały w oddali.

Rano śniadanko (domek z zewnątrz całkiem przyjemny, ale w środku w pokojach jak w podrzędnej agroturystyce.



Jedynie jadalnia można powiedzieć na standardy Europy. zwijamy się bo teraz będziemy wjeżdżać w interior. Zacznie się to po co tu przyjechaliśmy...






Plan wiódł przez Laugafell, gdzie zażywaliśmy kąpieli w ciepłych wodach , pomimo, że wokół szalały dość chłodne wiatry.


Woda była milutka jak w domku w wannie i nie śmierdząca siarką.



Największy efekt na IS robią przestrzenie. Niezmącone industrializacją, gołe , surowe.



Często w oddali widoczne lodowce, powulkaniczne wzniesienia.


Kolory jak z bajki. Zapewne wprawny fotograf potrafi wiele uchwycić, ale ja skupiałem się na chłonięciu tego co widzę i tego jak potrafi to odbudowywać samoistnie moją energię.




Mimo przejeżdżania dziennie po kilkaset kilometrów ta podróż była ciągle ładowaniem akumulatora. Wcześniej przyjazd tu był marzeniem, a tu nagle okazało się, że ma się to bliżej niż na wyciągnięcie ręki, jest się w tym, w środku, jest się częścią tego. Niesamowite.


Pogoda na tym wyjeździe nas rozpieszczała - jak na Islandię.


Ja oczywiście wiem ,że to mój dziadek z góry tym wszystkim kierował, ale każdy może mieć na to swoją własną teorię.


Najważniejsze, że prawie wszystkie atrakcje mogliśmy przechodzić bezdeszczowo i wręcz w słońcu.




Oczywiście gdyby nie było mgły i nie popadało , to nie byłby to wyjazd kompletny , ale wszystkiego było w sam raz

niedziela 07.08.2011 r.

Wyruszamy z noclegu.


Dziś trasa biegnie w kierunku wodospadu GULFOSS.


Jest to jeden z niewielu ale ... wodospad w rękach prywatnych.


Nie wiem do końca o co chodzi, bo za wstęp na jego teren się nie płaciło, ale zapewne sklepiki i bary w jego pobliżu musiały być obciążone czynszami .



 Kolejnym punktem na trasie był chyba najbardziej znany GEJZER STROKKUR – który strzelał co kilka minut ogromnym słupem wody.





Po obejrzenu kilku wytrysków  ;-), wyruszyliśmy w dalszą drogę. Znów zaczęło się robić zielono, bo zbliżaliśmy się ku wybrzeżu. Naszym kolejnym punktem miało być miejsce uskoku pomiędzy dwiema płytami  kontynentalnymi, ale zanim tam dotarliśmy, zrobiliśmy mały postój przy jaskiniach zamieszkałych niegdyś przez pradawne ludy. I my zostawiliśmy tam drobny ślad naszego pobytu.



Dojechaliśmy na obrzeże dwóch płyt kontynentalnych , które tak pięknie się łamały i przesuwały w filmie „2012” .



Tam widać ten ogrom jaki stanowią blaty z jakich składa się Ziemia.. Udało nam się trafić w okresie zlotu starych aut.



Pofotografowaliśmy troszkę, zjedliśmy posiłek i dalej w drogę, Musieliśmy dojechać do Rejkjaviku.



Tam zwiedzanie centrum, a nocleg niewiele dalej w miejscowości  Keflavik.


Sam Rejkjavik , to raczej miejsce dobre do zrobienia podstawowych zakupów.


Można czasem trafić na jakiś fajny samochód , ale na pewno nie jest to miasto jakim należy sobie zawracać głowę.


Tu dowiedziałem się ,że nasz duży samochód , wcale nie jest taki DUŻY.

Na szczęście po tylu dniach walki w interiorze można było zaakceptować tę odrobinę cywilizacji.



Od rana ruszamy w kierunku wschodnim wyspy. Tu zaczyna się odczuwać już czas powrotu w kierunku portu i starego lądu. Zanim jednak tam dojedziemy mamy w planie odwiedziny w okolicach wulkanu Katla – tego, który spowodował ,że ostatnio było tak głośno o Islandii. Najgorzej wspominają to linie lotnicze zmuszone do zawieszenia lotów z powodu pyłów pozostałych w atmosferze po wybuchu.
W pierwszym rzucie dojeżdżamy do punktu , w którym ponownie spotykają się dwa kontynenty. Pomiędzy tymi kontynentami znajduje się mostek na którym nie omieszkaliśmy zrobić kilka fotek


Jeden krok i jesteś w Ameryce , drugi krok i z powrotem w Europie.



Czas na odwiedzenie Błękitnej Laguny. Auta pozostawiamy na parkingu.


Na miejscu w ośrodku wypoczynkowym w recepcji spotykamy pracującego tam Polaka, który mówi nam jak i gdzie możemy sobie spokojnie spędzić czas na okładaniu białym błotkiem i piciu piwka w ciepłych wodach laguny.



W pełni zregenerowani jedziemy dalej – tym razem na podbój Porsmork (in. Torsmork)

Wybrzeże znowu zachwyca niesamowitością struktur i krajobrazów.




Inspiruje...



Jadąc do Torsmork – mijamy wodospad Seljalandsfoss.



Torsmork lub inaczej Porsmork to rejony stosunkowo niebezpieczne, obfitujące w rzeki o bardzo kapryśnym stanie wód.


Jadąc przez interior ilość przekraczanych brodów była tak duża, że to czego szukamy na wyjazdach off roadowych w Polsce, teraz stało się cominutową koniecznością.

Na jednym brodzie zabraliśmy do naszych samochodów studentów z Włoch, którzy pieszo przemierzali IS, ale rzeka jaką napotkali była dla nich nie do przebycia. Zapakowaliśmy ich plecaki na dach i przewieźliśmy ich na drugą stronę Taka pomoc jest tam na porządku dziennym.


 
W sumie ten podniesiony stan wód wiązał się ściśle z temperaturą i/lub opadami. Akurat wtedy  wzrosła ilość opadów i od razu rzeki wezbrały. Kiedy indziej zbyt wysoka temperatura powoduje topnienie lodowców. 



W pewnym momencie stanęliśmy przed faktem konieczności pokonania rzeki, która wyglądała naprawdę groźnie.Za tym brodem miał być nasz nocleg po ok. 2 km. Okazało się, że jedna z załóg naszej ekipy nie zdecydowała się na przejazd swoim autem.


No fakt, nie wiem czy nie skończyło by się szukaniem tego auta gdzieś w dole rzeki. Rano ten sam bród wyglądał już zupełnie inaczej.
Tu na zdjęciu powyżej widać ,że woda w najwyższym poziomie potrafiła przewyższać poziom szyb samochodowych.
Zdjęcie poniżej pokazuje tę samą przeprawę na drugi dzień




Następnego dnia śliczne słońce i nowe doznania. Podjeżdżamy pod lodowiec, kilka fotek i dalej w drogę





Teraz mamy na celu Lodową Lagunę ale po drodze zahaczamy o kolejne fragmenty lodowca a bokiem mijamy czarne plaże oraz skały Vik.



W pewnym momencie można poczuć się trochę jak w Świnoujściu :-)


Kierując się dalej na wschód, dojeżdżamy m.in. do lotniska , z którego można wynająć mały czarterek i wyskoczyć na Grenlandię. Niestety nie mieliśmy tyle czasu, choć to propozycja kusząca.


Napotykamy także coś w rodzaju parku, w którym można pochodzić po skałkach i po lodowcu. Dróżki przygotowane pod turystów miejscami bardziej sprawnych niż średnia krajowa.




Powoli staje się nudne pisanie o niesamowitych widokach...



W końcu docieramy do Lodowej Laguny.
Ilość nieprawdopodobnych kształtów powstałych na skutek rozpadających się brył lodu i śniegu lodowcowego przerasta nasze oczekiwania. Widok skąpany w promieniach zachodzącego słońca nie do opisania.





Wieczorową porą ruszamy w kierunku Reydarfyordur.



Po drodze malownicze krajobrazy skąpane w wieczornej mgle powodowały ,że musieliśmy raz po raz się zatrzymać i porobić zdjęcia...






Ostatni dzień na Islandii i ostatnie fotki. Pogoda śliczna.



Z nadmiaru czasu wjechaliśmy jeszcze w zakazane dróżki poeksplorować troszeczkę ...


Ostatni nocleg w osadzie, gdzie spotykamy polskich robotników.
Z samego rana wyjazd w kierunku portu.

Wjazd na prom okazał się szybki i bezbolesny.
Powrót oczywiście trochę nudny, ale tym razem mieliśmy już co wspominać .
Po wjeździe do Danii, postanowiliśmy pojeździć trochę po tym kraju głównie mniej uczęszczanymi drogami. Udało się nam między innymi zaliczyć małe prywatne ZOO, gdzie właściciel pasjonat gadów, trzymał na farmie krokodyle....



małpki...




żółwie...



i węże...




Po opuszczeniu fermy jechaliśmy już do Polski. Cudownie się wraca do domu, ale najlepiej jest, gdy ma się bagaż nowych doświadczeń....


Zdjęcia pochodzą z moich prywatnych zasobów, ale skorzystałem także z fotek moich kolegów i koleżanek, głównie Wampira i Ani. Mam nadzieję ,że się nie obrażą ;-)

ISLANDIA kraina lodowców , wiatru i wulkanów

No i nadszedł ten długo oczekiwany moment .... Wyjazd do Mekki off roadowej Europejczyków miał się właśnie rozpocząć. 28.07.2011 r....